niedziela, 21 sierpnia 2016

Chorwacja "nie po polsku" cz. 2

Po kilku dniach spędzonych w Zadarze , gdzie wieczorami chłonęliśmy każdy cudowny zachód słońca, przyszła pora na kolejny etap naszej podróży - GÓRY.

KNIN
Aby udać się na najwyższy szczyt Chorwacji - Dinarę ( 1830 m. n.p.m ) trzeba dojechać do miejscowości Knin - która w okresie średniowiecza było stolicą Królestwa Chorwacji. Toczyły się tutaj walki serbsko - chorwackie. Do zwiedzania jest Twierdza, która góruje nad Knin. Ogólnie miejscowość jakich wiele u nas w Polsce , bez WOW , po prostu mili ludzie, bardzo pomocni , uśmiechnięci, mocno zdziwieni dwójką ludzi z plecakami.

Pierwszym naszym zadaniem było znalezienie informacji turystycznej i zakupienie mapy ...i pierwszy zonk - nie ma mapy na Dinarę . No nic lecimy dalej do naszego hotelu , oddalonego o 3 km od centrum,ale stosunkowo blisko do szlaku. Hotel surowy , ale czysty i pracownicy bardzo pomocni. Niestety bazowaliśmy na mapach i relacjach z neta , co okazało się w naszym przypadku  nie do końca pomocne...chyba nawet pokrzyżowało nam plany, bo ostatecznie na Dinarę nie weszliśmy.
A dlaczego ? na jednej z nielicznych  relacji internetowych błędne ktoś podał  nazwę miejscowości do której z rana miał nas zawieźć samochód - nasz kierowca wywiózł  nas tam gdzie mu podaliśmy ,ale to nie było to miejsce ,które odpowiadało opisowi z internetu ,a chłopak mniej więcej w naszym wieku , może młodszy nic , kompletnie nic nie mówił po angielsku ;/ .Myślę ,że ważne jest również to ,iż Chorwaci raczej nie chodzą po górach , nie ma tam takiej kultury i rozwiniętej turystyki górskiej , a szkoda, bo góry są naprawdę piękne. Ale wracając do Dinary - zostaliśmy wysadzeni z samochodu w totalnej d...ie . Chociaż było pięknie patrzeć wczesnym porankiem na budzące się góry. Na kamieniu znaleźliśmy napis DINARA i strzałkę i ruszyliśmy, ale zanim to się stało - spojrzeliśmy na mapę ściągniętą z internetu, z drogami na szczyt i okazało się ,że jesteśmy na trasie o której nie wiemy kompletnie nic , bo nikt jej w sieci nie opisał. Jesteśmy na najgorszej z możliwych tras.A czas nas naglił , bo tego samego dnia mieliśmy transport do Makarskiej . Trasa, którą mieliśmy iść miała nam zająć ok 5h , ta nie wiadomo ile ,ale na pewno znacznie dłużej .  Trudno - skoro tutaj jesteśmy , lecimy w góry. Wspomnę tylko ,że nie było tam żadnej żywej, ludzkiej duszy .... nikogo ! Jeśli coś by się wydarzyło, to może za dwa tygodnie by nas ktoś znalazł :) ,wiec już było hardcorovo.


Przez jakiś czas ok 45 minut szło się całkiem nieźle ,droga taka ładna, szeroka, widać ,że coś się tutaj dzieje , co jakiś czas zerkamy na kamienie  na których  jest zaznaczony szlak , razem z dziwnymi taśmami zwisającymi z drzew. Idziemy, idziemy i dochodzimy do opuszczonej ,zniszczonej,spalonej osady... poczułam się jak w jakimś horrorze, od razu wyobraźnia działa na wysokich obrotach i przed oczami stoją mi źli ludzie, którzy zaraz nas zasztyletują. Uczucie bardzo niefajne, bardzo niespokojne , już wiemy ,gdzie prowadziła ta droga ,własnie do tej mini wsi , na której było ok 5 gospodarstw , które pewnie w czasie wojny zostały zniszczone. Droga się skończyła i kolejne zdziwienie co teraz , to chyba nie ta trasa ? Wracamy ! i szukamy właściwego szlaku , okazało się ,że szliśmy i kierowaliśmy się taśmami, co było błędem ,a na taśmach co sprawdziliśmy były narysowane trupie czachy i napis NIEBEZPIECZEŃSTWO - i od razu myśli w głowie ,albo jest to informacja o minach ( tutaj tez teren zaminowany) ,albo ktoś celowo powiesił taśmy ostrzegawcze, aby nie psuć komuś ciszy ( jeśli mieszkał w zaklętej osadzie ).


Po 30 minutach udało nam się znaleźć szlak - nie wiem jakim cudem , bo fatalnie jest oznaczony , na kamieniach , które są rozwalone po terenie iście nie logicznym do przejścia. Głowy pracują na wysokich obrotach bo trzeba się skupiać ,aby nie zejść ze szlaku i tak już jesteśmy w plecy z czasem. Szlak się zmienia najpierw dziwne kamienie , potem niski las - i tutaj szlaki były oznaczone jak u nas w Polsce na drzewach , potem dziki ,wysoki, gęsty las , gdzie szlak był oznaczony kubeczkami białymi, plastikowymi - albo były niedbale zawieszone na drzewach ,albo wbite gwoździem w drzewo. W sumie widoczne ,bo białe i na jakiś czas nie musieliśmy tak dokładnie szukać trasy. Jednak ciągle mamy poczucie ,że nie zdążymy zejść do Knin, dodatkowo ja czuje niepokój będąc w tym lesie . Las robi się gesty , zmysły działają na wysokich obrotach , ciągle mi się wydaje ,że ktoś mnie obserwuje , cały czas słyszę las , łamiące się gałęzie, gdzieś tam jelenie przebiegają w niedalekiej odległości, wyobrażam sobie wilki i niedźwiedzie. Las robi się coraz bardziej gęsty a mi serce walki tak , że słyszę każde jego  uderzenie. Ale idziemy dziarsko, do pewnego momentu , który przeważył o naszym powrocie - las był już bardzo gęsty, właściwie przedzieraliśmy się przez chaszcze i porozwalane drzewa , czas wędrówki nam się bardzo spowolnił , doszliśmy na wysokość 1100 o czym nas poinformował wysokościomierz i kolejny zonk - znaleźliśmy się w takim wąwozie , w  którym były połamane drzewa - widok jak po burzy czy huraganie, jak ze ZJAWY , kubeczki ,które powinny nam wskazywać drogę , gdzieś zaginęły , zapewne były na tych rozwalonych drzewach , a te ciągnęły się chyba ze 300 metrów!!!  Decyzja zapadła - wracamy ! Nie ma szans , abyśmy się przedarli i się nie zgubili , tym bardziej ,że cały czas masz z tylu głowy ,że teren zaminowany , że zwierzęta , że nikogo tutaj nie ma i chyba nikt tędy nie szedł od kilkunastu miesięcy, że czas i bilety już kupione do Makarskiej.

Schodzenie też  wymagało  koncentracji , kilka razy gubiliśmy szlak , słońce grzało coraz bardziej , zmysły cały czas świrowały, stres trochę paraliżował . Pierwszy raz czułam taki niepokój w górach , miałam przeświadczenie, że znajduje się na nie swoim terenie i ten ktoś mnie tu nie chce, zakłócam spokój i rytm tej dziczy. Na pewno przekroczyłam strefę własnego komfortu , na pewno miałam niesamowite wsparcie ze strony Męża,który mądrze później nam wytłumaczył naszą porażkę związaną z tym ,że nie stanęliśmy  na  wydawać by się mogło łatwym szczycie i odwołał się do autorytetu Wojtka Kurtyki, który wiele razy się wycofywał z gór. Coś było nie tak z tymi górami skoro obydwoje mieliśmy uczucie niepokoju. Najważniejsze, że nic się nie stało ,a my wyszliśmy bogatsi o doświadczenie pokory wobec natury i gór, bogatsi o nowe emocje, może uśpione, a teraz obudzone, świadomi , że to my byliśmy gośćmi i jednocześnie intruzami w tym lesie, zapewne te wszystkie zwierzęta nie często widzą ludzi.

Każde z nas na swój sposób przeżyło tą dziką, niebezpieczną ? przygodę . I to jest też wspaniałe ,że udało nam się to przyjąć na klatę i dało mnóstwo emocji i spraw do przemyślenia. Pewnie po to, też była ta przygoda. Doszliśmy na wylotówkę i nie spotkaliśmy żywej duszy,po 10 minutach złapaliśmy stopa, który po nas zawrócił. Zabrało nas małżeństwo Chorwatów, które było bardzo zdziwione, że w Chorwacji chodzimy po górach ,wzięli nas za parę studentów, więc się dziwili ,że już dawno nimi nie jesteśmy i ,że jesteśmy małżeństwem. W hotelu szybki przepak i lądujemy na prlowskim  dworcu w Knin.


Coś duży wpis wyszedł o Dinarze, nie zmieszczę już opisu o kolejnych punktach wycieczki, więc zapraszam na część 3 :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz