wtorek, 27 marca 2018

Jak ciąża nauczyła mnie pokory ?

Wiadomość o tym, że na świecie pojawi się nasz mały człowiek,była dla nas ogromnym szczęściem. Już planując Dzidziuśka myślałam sobie również jak te moje 9 miesięcy będzie wyglądało - odpocznę od pracy ,w końcu się wyśpię, będę gotować i piec jeszcze więcej, 5x w tygodniu trening i w końcu wszystko będę robić wg własnego rytmu,a nie w przyspieszonym tempie, aby się wyrobić i nie nawalić na żadnym polu....

I od samego początku spotkały mnie rozczarowania - już w pierwszym miesiącu ciąży trafiłam do szpitala, brzuch bolał mnie okrutnie ,trzeba było podawać kroplówki - ja osoba,unikająca lekarzy i szpitalnej atmosfery,a jeszcze bardziej igieł musiałam po raz pierwszy przyzwyczaić się do czegoś, co okazało się w moim przypadku wręcz codziennością.



Minął tydzień od wyjścia ,czułam się bardzo zmęczona i przyszedł kolejny objaw ciąży - wymioty,dzień i noc...wymiotowałam nawet wodą, nie mogłam nic jeść, wytrwałam tak 2 tygodnie, aż w nocy obudziłam męża i powiedziałam, że musimy jechać na izbę przyjęć,bo nie mam już siły. Izba okazała się okropna - leżałam na ławce pod szpitalem, wymiotowałam do śmietnika i czekałam 2h na przyjęcie,mimo, że nikogo nie było ! Po zbadaniu ogólnym, próbowano podać mi zastrzyk i kroplówkę ,ale moje ciało było tak wykończone i odwodnione, że nie znaleziono żadnej żyły ! Wezwano anestezjologa ,który próbował na różne sposoby wyszukać chociaż jedną żyłkę ,ale nic z tego...wypisano mnie nad ranem z lekami przeciwwymiotnymi,które i tak później zwymiotowałem :(  rano zadzwoniłam do swojego lekarza prowadzącego, który natychmiast kazał się zgłosić do szpitala - zostałam przyjęta ze skrajnym odwodnieniem,anemią i zdecydowanie za niską wagą. ( macie odpowiedź na Wasze pytanie dotyczące tego , jak to zrobiłam ,że tak mało przytyłam w ciąży).

Spędziłam 1,5 tygodnia  na szpitalnym łóżku - niestety wymiotów nie udało się powstrzymać, ale chociaż zostałam nawodniona kroplówkami. Moja męczarnia i jadłowstręt trwały przez kolejne 3 miesiące. Jedyne co mogłam jeść, to starte jabłko, zrobione przez Męża. A niby miałam tak gotować i piec.....kolejna lekcja pokory.

Przez kilka tygodni moje życie płynęło w końcu bardzo dobrze, wreszcie czas na aktywność sportową, książkę i gotowanie.Całkiem miło wspominam ten czas.

W lutym okazało się, ze mój ból kręgosłupa nie jest bólem kręgosłupa, tylko nerek i rozpoczęła się 3 wizyta w szpitalu - w międzyczasie zrobiono mi inne badania , i okazało się, ze nie tylko nerki mi siadły, ale również wątroba - znowu zastrzyki,kroplówki i utaczanie krwi - tym razem tą wiadomość przyjęłam z myślą,ze skoro tyle dostaje od losu tzn, ze jestem w stanie tyle udźwignąć. Lekarze zapewniają, że wszystkie moje "choroby" ciążowe minął po porodzie. Oby.




Nie minęło 3 tygodnie i  wizyta na której mieliśmy się dowiedzieć szczegółów a propo porodu i lekarz odkrył kolejne schodzenia, kiedy powiedział, że pisze skierowanie "na już" do szpitala, razem z Jacą zaczęliśmy się śmiać ! Było to dla nas tak absurdalne. Ale przyszło się zderzyć kolejny raz z leczeniem, które mnie zaskoczyło, z innym wymiarem bólu - dałam radę .Chociaż w sytuacji kryzysowej, kiedy rano lekarz mi powiedział, że niestety, ale prawdopodobnie musimy Dzidziuśka wyciągnąć wcześniej, bo mój organizm jest mocno przeciążony tym wszystkim co mi się przytrafiło - mocno się zestresowałam....przecież jeszcze tyle czasu ! Teraz już łzy mi poleciały ,z bezsilności i chyba ze strachu - kolejna lekcja pokory wobec losu.

 Już wiemy,ze nasz Bobas będzie wcześniej z Nami, nie wiem tylko czy na święta czy już po - niestety nie ma innej możliwości, aby go przetrzymać - za duże ryzyko dla dziecka i dla mnie.

Tak ciąża nauczyła mnie pokory wobec życia,losu,planowania....scenariusz w dużej mierze jest już napisany, a my niekoniecznie bierzemy udział w jego tworzeniu, ewentualnie możemy starać się, aby jak najgodniej odegrać swoją role, mimo, że nie zawsze ona nam się podoba.
Czasami jest bardzo,bardzo ciężko - nie poddaje się ,bo wiem,ze,aby osiągnąć dany cel czy spełnienie marzenia - trzeba przejść ciężką drogę -wtedy jest się naprawdę spełnionym człowiekiem.
Kiedy mi żle , przypominam sobie wszystko to co udało mi się do tej pory osiągnąć. Pomaga. Oby pomogło też już na finiszu.

 Przede nami ostanie kilometry maratonu - te najcięższe ,pełne bólu i determinacji ,ale na mecie zawsze,zawsze są łzy szczęścia ,i oby tym razem tez tak było !
To co widzimy się na mecie ?