3 sierpnia Facebook przypomniał mi,ze minęło już 5 lat odkąd stanęłam na szczycie Mont Blanc. Przyznam, że coraz ciężej jest mi sobie przypomnieć szczegóły.
Decyzja o wyjeździe w Alpy była podejmowana długo, wcześniej przygotowania trwały pełną parą - udało mi się przebiec kilka maratonów, zmienić miejsce zamieszkania na inne miasto i inspirować przez cały miesiąc dzieciaki do zdrowego i aktywnego stylu życia na obozach fit i sportowych. Często zmęczona po pracy chodziłam na sekcje wspinaczkową, bo wiedziałam, że nie mogę porwać się z motyką na Księżyc. W każdym aspekcie chciałam być przygotowana.
Szybko się zaprzyjaźniliśmy, ja poznałam mojego ziomka od górskich wypraw Łukasza Muchę ,z którym byłam kilka lat później na Kazbeku i Elbrusie. Dzisiaj Muszka realizuje dalej swoją pasje i jest w trakcie zdobywania Korony Ziemi. Mocno kibicuje i podziwiam !
To wtedy dostałam propozycje współpracy, żebym została przewodnikiem górskim - kto wie jakby się potoczyły moje losy ,gdybym podjęła wtedy decyzje o tym, aby poświecić się górom....nie żałuje,
bo dzięki temu mam dzisiaj wspaniałego Męża, który wspiera mnie w realizacji moich marzeń.
Góry dalej są w moim życiu, na pewno byłabym lepsza ,ale nie miałabym tak cudownego życia jakie jest teraz. A i czas na górskie wyprawy się znajduje. Czuję pewnego rodzaju równowagę w życiu.
Droga była długa, ale cudownie się wędrowało i patrzyło na świat,który budzi się do życia. Sam szczyt bardzo mały, znajduje się na nim "Maryjka", jak zresztą na większości szczytów we Włoszech. Pierwsze koty za płoty i zadowolenie z siebie 100%, mimo ,że powrót po wbijających się kamieniach w buty nie należał do przyjemnych. Foot massage, który moje stopy zapamiętały na długo.
Mam stamtąd pamiątkę w postaci mojej pierwszej buffki , od tego czasu zawsze z wyjazdów górskich je przywoziłam.
Z naszej bazy,campingu ruszyliśmy do góry ,pierwszy przystanek był na wysokości 3167 mnpm w schronisku Tete Rousse. W nocy przeżyłam pierwsza ,górska burze z piorunami i spadającymi z wysokości kamieniami. Ale namiot ( 2 osobowy ,a śpisz w 3 osoby) i obecność kompanów ,a także zatyczki w uszach sprawiły, że dosyć szybko minął strach i na tyle, na ile się dało zasnęłam.
Byliśmy pierwsi w schronie, wiec mogliśmy się ładne ulokować, było już bardzo zimno,bo temperatura w środku wskazywała poniżej 0. Cały czas piliśmy herbatę,jedliśmy kisiel i inne lio żarcie, żeby nabrać sił na ranek. Wstaliśmy o 4 , w nocy była burza i w schronie zrobiło się jakieś 60 osób, które szły w kierunku szczytu,ale burza ich zatrzymała,cześć z nich zawróciła ,cześć ruszyła przed nami, i Ci przetarli nam szlak. Sama droga z Vallota na szczyt nie była ciężka, jedyne co to trzeba było uważać na szczeliny ,których było całkiem sporo. Raniutko ok godz.9 stanęliśmy na szczycie - wg niektórych najwyższym w Europie - już wyżej wejść się nie da !!!!
Po dwudniowym powrocie , pojechaliśmy na wypoczynek na Lazurowe Wybrzeże - taka nagroda i reset dla ciała. Nigdy natomiast nie zapomnę uczucia ,kiedy schodzisz z gór, brudny, śmierdzący i bierzesz kąpiel z pachnącymi kosmetykami, myjesz włosy i zęby, balsamujesz ciało i wycierasz się świeżym ręcznikiem - mam to za każdym razem - uczucie docenienia takich prostych rzeczy, które zostają Ci zabrane na jakiś czas. Kto nigdy tego nie doświadczył,nie będzie wiedział o czym mówię.
Cała wyprawa dała mi ogromne poczucie siły i wiary w siebie ,ale wiedziałam,ze mogę to wszystko
osiągnąć tylko i wyłącznie za sprawa własnej konsekwencji , sumienności i chęci . Nie ma rzeczy niemożliwych, a wszystko o czym jesteś w stanie zamarzyć, znaczy, że jesteś w stanie tego dokonać, ogranicza nas tylko wyobraźnia,strach i brak determinacji. A te rzeczy można przezwyciężyć pracą nad sferą psychiczną i fizyczną.
Powodzenia w realizacji swoich marzeń ! A następny post górski o Dolomitach ;)
<3
OdpowiedzUsuń